Czytając pojawiające się na blogu wpisy o technice fraktali, czy też o wadach i zaletach nowego modelu kołowrotka oprócz fali zazdrości (ja też chcę mieć kołowrotek, tylko na razie nie mam go gdzie postawić) czuję lekki opór przed prezentowaniem tu moich bardzo początkujących prób. Powtarzam sobie jednak, że jak się jest bardzo początkującym, to czytanie o innych bardzo początkujących jest bardzo ciekawe, więc należy pozbyć się zbędnych oporów...
Kolejna próba przędzenia przebiegała pod hasłem "chcę zrobić nić skręconą z dwóch pojedynczych". Wybrałam więc dwa kawałki czesanki w pasujących odcieniach i zabrałam się do roboty.
Najpierw z pięknej jasnoniebieskiej wełny uprzędłam bardzo cieniutką (jak na moje dotychczasowe dokonania) nitkę:
Na uwagę zwraca tu fakt, ze nitka jest w miarę równa i tak cienka, jak chciałam. Innymi słowy - zaczyna przeważać moje panowanie nad czesanką nad wizją własną czesanki.
Potem zabrałam się za ciemnoniebieską część planowanej włóczki i w trakcie pracy wyglądało to następująco:
Tu przy okazji można obejrzeć moje wrzeciono.
Przędąc tę część odkryłam rzecz wartą uwagi - kiedy wyciąga się włókna z czesanki a wrzeciono wesoło się kręci, nie należy przegapić momentu w którym wrzeciono dotknie podłogi. Wtedy bowiem przestaje się kręcić, nowo wyciągnięte włókna przestają się skręcać i w pewnym momencie zostaje się z czesanką w ręku a wrzeciono i nitka leżą sobie oddzielnie na podłodze. Naprawianie przerwanej cienkiej nici nie należy do moich ulubionych czynności (aczkolwiek jest wykonalne).
Po uprzędzeniu tych dwóch nici przeszłam do następnego etapu - skręcania ich razem. Najpierw zwinęłam pojedyncze nici w kłębki. Dokładnie rzecz biorąc najpierw nawinęłam je tymczasowe szpulki w postaci butelki po wodzie mineralnej (całkiem niezły pomysł) i prostokątnego pudełka (bardzo głupi pomysł, ale nie miałam pod ręką nic innego) okazało się to jednak potwornie niewygodne.
Skręcanie nici było koszmarnie niewygodne. Nie bardzo wiedziałam jak mocno muszę te nici skręcić, a pojedyncze nici przy byle okazji skręcały się same ze sobą tworząc niemal węzły gordyjskie. Od używania słów uznanych powszechnie za niecenzuralne i obraźliwe ledwo powstrzymywało mnie elementarne poczucie przyzwoitości. Przy okazji okazało się, że uprzędłam jakieś tysiąc kilometrów nici.
Wreszcie jednak przedsięwzięcie zostało sfinalizowane z następującym rezultatem:
Nić została uprana, wysuszona z obciążeniem (butelki z wodą są świetne). Nie jest może super-mięciutką włóczką do której ma się ochotę przytulać - ale to może być kwestia wełny z jakiej została zrobiona, miejscami przypomina bardziej sznurek, ale rodzina uznała, że "wygląda jak prawdziwa włóczka".
Wnioski jakie wyciągnęłam to:
1. Chyba wolę trochę grubsze włóczki
2. Muszę opracować lepszą metodę zarządzania dwoma kłębkami pojedynczych nici
3. Skręcanie grubszej nitki z cieniutką daje ciekawe efekty ( "w miarę" równa nitka oznacza "w miarę" równą a nie idealnie równą)
4. Nie ma sensu przesadzać z cienkością nici bo inaczej się rwie, powodując wzrost irytacji u prządki
poniedziałek, 26 kwietnia 2010
Kolejny etap wtajemniczenia - czyli jak z dwóch nici zrobić jedną.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Agnieszko, widzę, że uczyniłaś ogromny postęp w przędzeniu :)Obejrzałam dla porównania zdjęcia włóczki w Twoim pierwszym poście. Ta, którą zrobiłaś teraz jest naprawdę cienka i równa. Możesz odmierzyć na linijce odcinek 2,5 cm i nawinąć na nią włóczkę, ciasno jedną nitkę obok drugiej. Ilość tych nawinięć da Ci liczbę WPI . WPI (w swobodnym tłumaczeniu z języka angielskiego to - ilość przędzy na cal) jest międzynarodową :) jednostką służącą do określania grubości włóczki. Jeżeli ją podasz, inne prządki będą dokładnie wiedziały jak cienką włóczkę zrobiłaś :)
OdpowiedzUsuńGratuluję zawziętości. Wiem, że początki są trudne. Ale jak sama zauważyłaś twoje nitki są coraz bardziej równe i coraz cieńsze. Popróbuj wszystkiego co się da, różnych grubosci, różnych faktur, różnych sposobów wyciagania włókien... i wybierz to, co najbardziej ci odpowiada, z czym czujesz się najpewniej. A na bardziej skomplikowane techniki przyjdzie pora (pewnie szybciej niz sie spodziewasz). Najważniejsze to nie poddawac się i ćwiczyć, ćwiczyc, ćwiczyć. Choćby po 5 minut dziennie. A łacinę Ci wybaczymy, heh, bo kazdemu się zdarza (dobrze, że nie słyszycie mnie jak przędę jedwabne nitki, heh)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe komentarze na temat nici. :)
OdpowiedzUsuńIstotnie nie ma lepszego sposobu niż ćwiczenia. A najlepiej ćwiczyć i podglądać jak to robią inni.
Moja nić ma 16 WPI. Tzn średnio - bo różne odcinki mają różną grubość ;) Ale ja zawsze powtarzam, że równo to byle maszyna zrobi, a ręczną robotę poznamy po tych nierównościach.
Praca z wrzecionem to dla mnie czarna magia - bardzo Cię podziwiam, że za pomocą takiego urządzenia potrafisz wyczarować taką ładną równiutką włóczkę.
OdpowiedzUsuńBardzo piękna niteczka.Wrzeciono to trudna sztuka,ja uważam,że trudniejsza niż praca na kołowrotku.
OdpowiedzUsuńByć może pomocne będzie przy łączeniu niteczek pojedynczych, jak w krotszym boku kartonika,zrobisz dwie dziurki ( jedna wyżej,drugą niżej) i szydełkiem wyprowadzisz końcówki.Wówczas bok "pilnuje",by nitki aż tak mocno się nie kręciły. Mówią,że pomaga,ale nigdy nie próbowałam.
Z doświadczenia jedynie wiem,że lepiej łączyć pojedyncze nici po 10-20 godzinach od ich skończenia. "Świeże" bywają bardzo trudne.
Ja też podziwiam. Aż nie do uwierzenia, że bez kołowrotka można coś tak cudownego uprząść. Gratulacje!
OdpowiedzUsuńA ja bym chciała właśnie robić grube nitki takie na 7-8 druty gdyż na takich uwielbiam dziergać a włóczek jest mało, labo sa bardzo drogie. Czy tak samo mam postępować jak w opisie czy muszę np 3 czesanki jednocześnie skręcać?
OdpowiedzUsuńPodglądam, podziwiam i nie wiem czy się odważę 😐. Fajny blog. Gratuluję.
OdpowiedzUsuń