niedziela, 28 marca 2010
Pierwsze koty za płoty
Z wrzecionem i kołowrotkiem zetknęłam się po raz pierwszy w Pracowni na Kaszubach, u Eli. Nie byłam wtedy jedyną uczennicą, a o tym spotkaniu możecie poczytać tu i (drugie spotkanie, tym razem z Kasią, czyli Poppy) tu.
Po tych spotkaniach Ela pożyczyła mi wrzeciono, ale przyznam szczerze, że przez długi czas w ogóle nie wzięłam go do ręki i chyba zapomniałam, jak się nim posługiwać, bo kiedy miałam pokazać tę umiejętność koleżance, to zdałam sobie sprawę, że mam problem...
Zachęciłam się za to do posiadania własnego kołowrotka i nawet próbowałam jeden zakupić na allegro, ale zostałam przelicytowana. Ale któregoś dnia Ela sprawiła mi niezwykle miłą niespodziankę - wpadając do mnie z wizytą, przywiozła jeden ze swoich kołowrotków. Znów odbyła się krótka lekcja przypominająca i po raz kolejny upewniłam się, że nie jest to wcale takie proste. Ale postanowiłam ćwiczyć. Ponieważ najbliższe spotkanie craftowe odbędzie się w drugiej połowie kwietnia, do tego czasu mam ambicję opanować tę umiejętność choćby w podstawowym stopniu. Na fotce widać, że mojej nitce jeszcze sporo brakuje do doskonałości, ale wszak ćwiczenie czyni mistrza...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Thanke you for your visit! it's realy what you say, I was inspired by japanese painting.
OdpowiedzUsuńCiao
Silvia
Jolu, gratuluję Ci tej niteczki:)
OdpowiedzUsuń