czwartek, 14 października 2010
O przędzeniu lnu
Ela mi kazała...
No więc napiszę co nieco o przędzeniu lnu. Z moich rodzinnych tradycji wynika że właściwie to u mnie babcia i jej siostry przędły głównie len :) Wiadomości te mam niestety głównie z przekazów ustnych, prządki już dawno nie żyją. Owiec w mojej rodzinie raczej nie hodowano, a poletko niebieskich kwiatków jakoś od zawsze funkcjonuje w mojej pamięci. Gdzieś była też tajemnicza tkanina lniana, w trzech kolorach- naturalnym, czerwonym i czarnym tkana przez moją babkę cioteczną, przy okazji muszę zapytać mamy co się z nią stało. Córka cioci-babki mówiła że jej mama zrobiła wszystko z tym lnem "od początku do końca", no ale ona sama za dobrze nie wiedziała dokładnie co, a działo się to już niestety po śmierci wykonawczyni.
Wpadła mi w ręce czesanka lniana, a nawet dwie, inne gatunkowo, Ela już tu w tym blogu o nich pisała, nie będę powtarzać.
Szkoda że w Polsce len to taki unikat :( O wiele łatwiej dostać merynosa z Australii.
Tak czy siak- po pierwszych próbach poskręcania nitki z wełny postanowiłam zmierzyć się z lnem. I tu ogromne zaskoczenie- nitkę lnianą przędło mi się łatwiej niż wełnę. Chociaż to jest czesanka o zupełnie innych właściwościach. Zero elastyczności wełny, a włókna są wyraźnie grubsze. Jeśli się mocno skręci wełnę to ona i tak po puszczeniu swobodnie rozkręci się i odzyska puszystość, z lnu działając tak samo natychmiast uzyskamy twardy sznurek ;P Wniosek- o ile nie chcemy twardego powrozu nie wolno lnu "przekręcić".
Udało mi się uzyskać coś bardziej miękkiego od sznurka ze sklepu, nieomal jak włóczka, no ale len to len ;)
Sprzędłam mały kłębuszek 88metrów/41 gram wpi ok. 11-12.
Jeśli uda mi się zdobyć więcej lnu poeksperymentuję z mieszaniem go z innymi włóknami, może pokombinuję też z farbowaniem (to w sumie już trochę próbowałam).
Każda lniana rzecz, albo nawet z domieszką lnu ma swój charakter, albo "charakterek". Niektórzy nienawidzą go za gniotliwość... A ja mam do niego słabość ;) I nie wyobrażam sobie latem innych spodni niż lniane.
Eksperymenty z przędzeniem lnu- gorąco polecam!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
A dla mnie przędzenie lnu to była mocno skomplikowana sprawa;]
OdpowiedzUsuńMoja czesanka była w bardzo fajnej postaci-taśmy, włókna były bardzo uporządkowane. Jestem bardzo zaskoczona że tak łatwo szło ;)
OdpowiedzUsuńE tam, od razu kazała :) Tak ciekawie opowiadałaś o prządkach w Twojej rodzinie,że warto napisać o tym na blogu . Lubię takie historie, lubię stare fotografie ....
OdpowiedzUsuń"Len od początku do końca" - piękna rodzinna opowieść. Widzę, że się mocno rozkręciłaś na tym wrzecionie!
OdpowiedzUsuńKasiu, przędzenie coraz lepiej ci wychodzi. Chapeau bas!
OdpowiedzUsuńWidać przędzenie lnu masz w genach :D
OdpowiedzUsuńnie wiem czy to się nada do ręcznego przędzenia ale "taśma lniana przędzalnicza" brzmi obiecująco!!! można nabyć tutaj a cena 4 zł (!) za kilogram nie wydaje się wygórowana :)
OdpowiedzUsuńHa, przejdę się do sklepu z włóknami naturalnymi i zdam relację. Mam do niego dosłownie parę kroków :)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, Alicjo, czy mają len podobny do tego Kasinego ?
OdpowiedzUsuńOdwiedziłam sklep przy Instytucie Włókien Naturalnych. Kupiłam włókno lniane czesane, cena 3 zł za 80 gramów. Włókna są grubsze i nie tak ładne jak w lnie od Kasi. W niedalekiej przyszłości sprawdzę jak działa włókno "sklepowe".
OdpowiedzUsuń