Były to ogólnie czasy zanim jeszcze wkręciłam się w przędzenie i inne "woolcrafty" ;-) a w każdym razie zanim wkręciłam się na tyle, żeby bawić się w obróbkę od podstaw.
Tak więc worek został schowany do garażu i tam czekał na lepsze czasy.
W międzyczasie padł pomysł, żeby wykorzystać go do drużynowych warsztatów z obróbki wełny, ale, jak to z drużynowymi inicjatywami bywa, zrealizowany nie został, no i czekała sobie biedna wrzosóweczka aż do zeszłego tygodnia, kiedy to, stwierdziwszy że pogoda się jeszcze do wszelakich brudnych robót nadaje, wydobyłam wór z garażu celem zapoznania się ze stanem jego zawartości.
Na pierwszy rzut oka nie było źle.
Dzisiaj, korzystając z pięknego popołudnia, wyrzuciłam zawartość wora na trawnik żeby zobaczyć, co się w nim zalęgło i czy wszystko nadaje się do wyrzucenia czy może jednak nie.
Moją pierwszą reakcją było... no powiedzmy, że nic, co nadaje się do powtórzenia publicznie ;-)
Z wora wypadła śmierdząca, zbita, pełna śladów po molach i ogólnie paskudna kula.
Kiedy już go odgoniłam, to okazało się, że środek kuli chaosu wygląda całkiem całkiem...
I tak w ciągu kilku kolejnych godzin pracy powstały trzy stosiki - "do przędzenia", z dłuższymi kawałkami sierściucha, "do filcowania" na który trafiły wszelkie krótsze fragmenty runa, oraz "do podrzucenia sąsiadom jak mnie bardzo wkurzą" - czyli wszelkie śmieci, zamolałe fragmenty, badziew i syf. No, na koniec pojawiła się jeszcze kupka "coś z tego będzie po upraniu, ale teraz mi się już nie chce wnikać co".
Co bardziej zbite elementy potraktowałam wierzbowymi witkami - sposób o którym pisała niedawno na Halli Rosamar, a później Alicja podesłała mi poglądowy filmik jak to się runo biczuje ;)
Od 1:12 - witki idą w ruch :)
Bardzo szybko i sprawnie można w ten sposób rozbić takie zbite i skołtunione kawałki runa.
Cóż - może coś z tego będzie... Zobaczymy za tydzień, kiedy spotkam się z Alicją i rzuci na mój kudłaty urobek bardziej doświadczonym okiem.
Jeśli dobrze pójdzie a pogoda dopisze - będziemy to wszystko prały i oczyszczały.
A tymczasem wrzuciłam wszystko w pudła, i w takiej formie poczeka przez tydzień.
Mam nadzieje, że Sver się do tego nie dobierze - pewnie chętnie by się wytarzał.
Jak na mnie - wystarczy mi, że już moje ręce śmierdzą owcą, i to mimo dokładnego mycia :-D
Pozdrawiam! No i życzę wszystkim Czytelnikom i Współpiszącym pięknej jesieni :)
Olofek
ja panicznie boję się moli, dlatego do wszystkiego co mogłoby im zasmakować wrzucam wszelkie dostępne odstraszacze:))
OdpowiedzUsuńwcale się nie dziwię że, psina oszalała ze szczęścia wszak dla niej to rarytas - pozdrowienia i udanego prania
Wykonałaś z Sveraldem kawał dobrej roboty :) Uśmiałam się z kupki pod nazwą "coś z tego będzie po upraniu, ale teraz mi się już nie chce wnikać co":) Też miałyśmy z Elą taką kupkę, którą ostatecznie , po upraniu i rozluźnieniu przeznaczę na zrobienie poduszek z wełnianym wsadem.
OdpowiedzUsuńŻyczę dalszej , dobrej zabawy :)
Oj, to ja Cię bardzo podziwiam za odwagę! Mimo mojego oddania wełnie to aż mnie przeraził ogrom pracy. W takie klocki to bym się nie bawiła :)
OdpowiedzUsuń