Ogłosiłam po okolicy zbiórkę do schroniska dla zwierząt wypełnień do boksów. Naznosili mi sąsiady ręczników, kocyków. Matuś zaś telefonicznie powiedziała, że skoro ja swoje kołdry oddaję to i ona ma jedną taką "upalną" i z ochotą odda zwierzom. Nie pamiętała, skąd ją ma.
Coś ją tknęło, coś jej świtało, a że pewna nie była - rozpruła kawałek szwu, aby zobaczyć co tam kotku siedzi w środku.
A w środku błam wełny!
Zaskoczyły synapsy u Rodzicielki!
Kołdra jest z wełny, wełna jest z owiec, które Dziadek hodował! Kiedy ubrał już wszystkich w kożuchy zaczął wełnę wysyłać. A Rodzice oddali ją do punktu szycia kołder. Rzadko używana, bo za gorąca.
Mama czasem ją brała w czasie choroby, aby się pod nią wypocić, a na co dzień gdzieś się poniewierała po domu.
Brat - zobaczywszy odkrycie porwał połowę na użycie do politurowania, reszta przypadła mi.
Błam nie wyglądał najgorzej
a po praniu nawet niewiele się różnił
ale woda pokazała cały brud z ostatnich bodaj 40 lat.
Zaczęłam prać całość, ale potem użyłam mózgu i podzieliłam to na kawałki, rwąc po prostu. Obciekło i trafiło na farbowanie.
Tradycyjnie: gazeta chroni blat, poza tym folia nie przylepia się do niego i łatwiej ją rozłożyć.
Moje farbowanie trochę odbiega od innych. Do prania użyłam płynu do naczyń. Końcowe płukanie zawierało też odrobinę środka z octem W5 z Lidla.
Potem prawie suche kawałki ułożyłam na folii i posypałam barwnikami prosto z torebki (mieszałam kilka odcieni - róż, wiśnia, bordo), a barwniki najtańsze do bawełny.
Następnie spryskiwaczem, w którym był rozrobiony środek z Lidla do czyszczenia na bazie octu i woda 1:1
zmoczyłam całość i wklepałam wilgoć dłonią lekko w wełnę. Unika się paprania w kilku miskach barwników i żmudnego paćkania pędzlem czy gąbką.
Niestety zdjęcie przypadkowo usunęłam z aparatu.
Pozawijałam gołąbki i na parę
Niby miałam godzinę parować i nie ugotować wełny, ale nie zauważyłam - wełenka się lekutko gotowała. Wełna nasączona preparatem W5 buzuje. Stygła każda partia przez noc, a potem płukanie w wodzie. Dzięki zawartości octu cały kolor w pełni łapał wełnę.
Tak wygląda woda po pierwszym płukaniu
Obciekło sobie na durszlaku
i dosuszyło na słonku
Zabarwiona woda trafiła do ponownego namoczenia wełny
A potem heja na Gada
i się ukręciło ponad 13 km
Nie czesałam tego zgrzebłem, bowiem dość łatwo włókna wychodziły, brałam taki strzępek
i przędłam, niekiedy dość znaczne gruzełki wyszły, ale w ogóle mnie to nie martwiło bo planowałam 2 ply.
W trakcie wyplątywałam drobinki (jakieś nasionka)i drobniutkie części roślinne. Życia biologicznego nie było. Na całość może pół garści odrzuciłam w postaci większych skudłaceń.
Cały czas widziałam z tej wełny sweterek. Miałam dać ją Mamie (te kolory do niej pasują), ale jakoś nie wyraziła szczególnego zachwytu. A może nie chciała mi zabierać?
Mój mąż stwierdził, że skoro to po Dziadku taka staroć zachowana to powinnam z niej też zrobić coś, co będzie na lata.
Pierwsze co mi wpadło do głowy to różany kocyk, tylko te róże do mnie nie pasują :(
Brat jak zobaczył moje dzieło oddał mi swój kawałek błamu i mam resztę kołdry do zafarbowania na zielone liście dookoła róż i na tło.
Coś się wymyśli w międzyczasie. Może przefarbuję te różowizny.
Przędzione też przed 20 października. Teraz władzy jeszcze w rękach nie mam pełnej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Uwielbiam czytać Twoje opowiadania . Są takie dramatyczne i dynamiczne, pełne zwrotów akcji i ciekawych rekwizytów :):):)
OdpowiedzUsuńPracownio - bycie prząśniczką w wielkim mieście, gdzie do owcy daleko zmusza do kombinowania :)
OdpowiedzUsuńprzyznaję, nieco mnie przytkało - że tak można? ze starej kołdry zdobić nitkę! odlotowe :D ale zauważyłam, że Ciebie o czary posądzają, więc nie powinnam się dziwić ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Agato - u mnie pukają się w czoło, ale nikt nie przędzie, więc na moje słowa: TAK MA BYĆ dochodzą do wniosku, że każda prządka przerabia kołdry.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że jeszcze nikt nie nazwał mnie "Pracownią" :).Brzmi to bardzo patetycznie, więc może Kankanko, będziemy mówiły sobie po imnieniu ?:)
OdpowiedzUsuńUps.... chyba gafę strzeliłam, chociaż zwykle nickami się blogowicze posługują.
OdpowiedzUsuńElu, będę bardzo szczęśliwa, bo..... mam taki uczniowski stosunek do tego co robisz i uważam Cię za wspaniałego Nauczyciela. Będę bardzo dumna ze zwracania się po imieniu :))))
Aniu, to ja się tu uczę nowych rzeczy :), np. zastosowania mojego ulubionego płynu W5, do farbowania ;)
OdpowiedzUsuńOn ma znakomite proporcje! A ja lubię eksperymenty. No i nie capi tak bardzo :)
OdpowiedzUsuńno jestem zachwycona/ mniam,,,pycha/
OdpowiedzUsuńOczom nie wierzę,że można takie piękności wyrabiać ze starej wełny. Pracowita z Ciebie
OdpowiedzUsuńpszczółka - prząśniczka.
Pozdrawiam Teresa
Gaju, Warszawianko - ależ mi miło!
OdpowiedzUsuńWełna dużo wytrzyma, to jest właśnie jej urok, a recykling mam we krwi przez lata biedy utrwalony :)
Ja tam bym optowała za kocykiem, lubię kocyki, tym bardziej różowe;]
OdpowiedzUsuńWspaniała historia :) To nie czary, to geniusz!
OdpowiedzUsuńależ normalnie poległam... zaraz dojdę do staduim, w którym w każdej rzeczy będę upatrywała potencjalnego źródła wełny... :) Pomysł podsunęłaś w prostocie swej - genialny... :)
OdpowiedzUsuńNiesamowite! Jak przeczytałam aż odskoczyłam od monitora wydając z siebie nieartykułowany odgłos.
OdpowiedzUsuńA czy taka włóczka nie gryzie aby? Czy po tych wszystkich zabiegach zrobiła się może bardziej miękka?
Aniu, fantastyczna historia:)
OdpowiedzUsuńTwoja pomysłowość i determinacja jest niezwykła!
Bardzo fajny kolor uzyskałaś:)
Jestem pod wrażeniem! Piękny kolor :-))) Kocuś byłby słodki, ale wyobraź sobie chustę. Dużą, piękną, energetyczną na bezsłoneczne pogody. Ach!
OdpowiedzUsuńFolkmyself - chyba musi się odleżeć wełenka, zabił mi klina mąż tą propozycją.....ten kocyk
OdpowiedzUsuńAnnavilma - dziękuję!
Annoo7 - wiesz, że to jak narkotyk? Oglądasz sierść, wykończenie kaptura, znajomych o owce wypytujesz? Patrzą dziwnie i zaczynają się wręcz tłumaczyć z braku tego zwierza?
CU@5 - owce rosły sobie od lat w okolicach Sieradza, wełnę mają miękką i łagodną, to inny rodzaj, górskie mają bardziej szorstką. Wszystkie zabiegi zrobiły z niej coś niesamowicie miękkiego. Do kołdry też była wyprana, przygotowana, ułożona w pasma więc nie było mimo tylu lat aż tak dużo pracy. Gdyby ktoś tą zapomnianą kołdrę używał jako materac to nie byłoby o czym myśleć, wełna by się sfilcowała na amen.
Izo - dla mnie to frajda prawdziwa, aby zrobić coś z niepotrzebnej rzeczy. Można sobie piękne czesanki kupić, ale nic nie da tej radości przygotowania sobie wszystkiego od A do Z. Jeszcze nie tak dawno widziałam tylko brak materiału do kołowrotka, a dziś sporo! To też pokazuje innym, że trzeba wszystkiego pomacać i spróbować.
Asiu i Wojtku - Bardzo serdecznie dziękuję, ten kolor jest dość spokojny, nie jadowity róż, raczej malina. Chusta byłaby piękna, ale zrobiłam tego tak sporo (34 dkg), że zostałoby na jeszcze ze dwie takie. A ja lubię jak mi się zapas wyczerpuje. Po prostu poleży i poczeka. Pomysł wpadnie na pewno!